Wczorajsze oświadczenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, opublikowane w internecie w związku ze sprzedażą w berlińskim domu aukcyjnym Grisebach GmbH akwareli Wassilego Kandinskiego, skradzionej w 1984 roku z Muzeum Narodowego w Warszawie, niestety, ale należy odbierać jako wyraz bezsilności. Opublikowano je bowiem w dniu aukcji, gdy wiadomym już było, że zawiodły wszelkie próby zablokowania sprzedaży akwareli.
Oczywiście nie ma najmniejszego powodu, by kwestionować profesjonalizm urzędników z Wydziału Restytucji Dóbr Kultury, dowiedziony wieloma sukcesami. Zasadnym jest jednak pytanie, czy w tej akurat sprawie, tzw. „tajemnica negocjacji”, tak wielokrotnie podnoszona przez przedstawicieli MKiDN – była strategią właściwą? Publikacja oświadczenia i fiasko działań w sprawie akwareli dowodzą, że niestety chyba nie. Tym bardziej, że jak donosi portal Deutsche Welle, Ministerstwo nawiązało kontakt z domem aukcyjnym na tydzień przed aukcją. Zatem już wówczas było wiadomo, że nie ma czasu na ewentualny błąd i należało rozważyć upublicznienie całej sprawy.
Presja mediów i opinii publicznej są takim samym narzędziem negocjacyjnym, jak analizy prawne i dokumentacja restytucyjna. Kto wie, gdyby sprzedaż akwareli została odpowiednio nagłośniona (w tym międzynarodowo), być może efekty tego byłyby zgoła inne. Pamiętajmy bowiem o tym, że domy aukcyjne swoje istnienie i komercyjny sukces opierają w dużej mierze na zaufaniu klientów. Zaufanie to zdobywają oferując najwyższej klasy dzieła sztuki, zweryfikowane pod względem pochodzenia i wolne od wad prawnych. W tym świecie reputacja przekłada się na konkretne pieniądze. Trudno sobie wyobrazić, że kolekcjoner lub jakaś instytucja świadomie inwestuje 387,500 euro w dzieło sztuki (za taką kwotę wylicytowano akwarelę), o którym wie, że pochodzi z kradzieży. Oczywiście mówimy o oficjalnym rynku sztuki.
W tym miejscu przypomnijmy, że w listopadzie 2008 roku, również w domu aukcyjnym Grisebach, sprzedano obraz Lovisa Corintha „Portret żony artysty”, pochodzący ze zbiorów dawnego Śląskiego Muzeum Sztuk Pięknych we Wrocławiu. W odniesieniu do tego dzieła Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego od kilku lat prowadzi działania restytucyjne.
Mimowolnie dotykamy tu problemu, którego istnienie można zaobserwować od wielu lat. Temat restytucji polskich dóbr kultury, nie tylko tych zrabowanych podczas II wojny światowej, jest nieobecny w zachodnich mediach, nie tylko internetowych (chociaż te właśnie z uwagi na skalę i szybkość przekazu informacji powinno się traktować w sposób szczególny). Nie ma na ten temat poważnych opracowań na łamach opiniotwórczych portali branżowych, które docierają przecież nie tylko do wyspecjalizowanych uczestników rynku sztuki. Oczywiście pojawiają się incydentalne wzmianki publikowane przy okazji zwrotu tego czy innego dzieła. Mają one jednak wydźwięk kolejnej sensacji dnia, jaką zapełnia się strony portali internetowych.
Jak się wydaje, działania takie, inspirowane i wspomagane przez instytucje lub organy państwowe powinny mieścić się w ramach szerszej strategii restytucyjnej. Pytanie tylko, czy Polska taką strategię posiada?
Sprzedaż akwareli Kandinskiego powinno się rozpatrywać wyłącznie na płaszczyźnie merytorycznej, bez nadmiaru emocji, bo tylko takie podejście ułatwi wyciągnięcie właściwych wniosków na przyszłość. Jest to niestety bardzo trudne ze względu na historyczny bagaż jakim są obciążone relacje polsko-niemieckie. Wyraźnie widać to po temperaturze komentarzy w mediach społecznościowych. Faktem jest, że mamy niezbywalne prawo domagać się zwrotu zrabowanych lub skradzionych nam dóbr kultury. Lecz aby to prawo skuteczniej realizować, najpierw musimy zrozumieć jak funkcjonuje współczesny świat, a świat rynku sztuki w szczególności. Im szybciej to się stanie tym lepiej.
MKiDN w sprawie akwareli Kandinskiego zapowiada, że „podejmie wszelkie możliwe kroki prawne w celu odzyskania dzieła”. Ich wynik trudno doprawdy w tej chwili przewidzieć.
P.S.
Według doniesień Deutsche Welle z ostatniej chwili, dom aukcyjny wstrzymuje realizację transakcji do czasu sądowego wyjaśnienia sprawy. Chyba jednak zadziałała presja opinii publicznej. Warto się tego trzymać na przyszłość.