W porównaniu do krajów Europy Zachodniej, Rosji czy Stanów Zjednoczonych, z wielkimi galeriami Berlina, Amsterdamu, Paryża, Moskwy czy Nowego Jorku – zbiory malarstwa w Polsce wyglądają nader skromnie. Złożyło się na to wiele przyczyn, nie tylko natury historycznej, ale także społecznej, gospodarczej i politycznej. Zapewne nigdy nie bylibyśmy potęgą pod tym względem i być może po prostu zabrakło nam jako narodowi i państwu zwykłego szczęścia do władców rozmiłowanych w tej dziedzinie sztuki.
Kolekcje malarstwa zgromadzone przez Zygmunta III Wazę, Władysława IV czy Jana Kazimierza uległy rozproszeniu, tak samo jak wielkie zbiory Stanisława Augusta. Podobnie galerie magnackie, rywalizujące ze zbiorami królewskimi i często je przewyższające, związane z rezydencjami wielkich rodów – dzieliły ich los i przechodząc z rąk do rąk, stopniowo przestawały istnieć. W XVII w. wielki cios polskim zbiorom artystycznym zadał najazd szwedzki i masowe grabieże dóbr kultury dokonywane przez Szwedów. Wiek XVIII przyniósł utratę państwowości i wynikające z tego późniejsze działania państw zaborców, co w jeszcze większym stopniu uszczupliło i tak już niezbyt imponujący nasz stan posiadania. Jednak katastrofalne skutki publicznym i prywatnym zbiorom malarstwa przyniosła dopiero II wojna światowa.
Jednak równie bolesnych strat (w sensie jednostkowym oczywiście) nasza kultura doświadczyła już w okresie międzywojennym. W efekcie działalności marszandów z Europy i Stanów Zjednoczonych, intensywnie penetrujących polskie kolekcje, za granicę trafiło wiele wybitnych obrazów autorstwa największych twórców europejskich. Zdarzały się również przypadki tak kuriozalne, kiedy to w wyniku zwykłej ludzkiej niekompetencji polskie muzea pozbawione zostały możliwości nabycia dzieł pierwszorzędnych, które dzisiaj są chlubą i ozdobą czołowych zbiorów zagranicznych.
Przykładem tego jest powszechnie znany “Portret młodej wenecjanki” Albrechta Dürera z 1505 r. (w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu). Obraz prawdopodobnie pochodzi z jednej z największych osiemnastowiecznych gdańskich kolekcji malarstwa należącej do burmistrza Gottfrieda Schwartza (1716-1777). Piszę “prawdopodobnie”, ponieważ wbrew temu co możemy wyczytać w oficjalnej nocie proweniencyjnej, istnieją tylko przesłanki pozwalające domniemywać, że chodzi właśnie o ten portret. Źródłem tej informacji jest relacja szwajcarskiego matematyka i astronoma, Johanna Bernoulliego (1744-1807), który dosyć dokładnie w swoim dzienniku podróży opisał składającą się z około 460 obrazów kolekcję Schwartza. Oglądał ją kilka miesięcy po jego śmierci, tuż przed tym jak cały zbiór poszedł pod młotek 12 sierpnia 1777 r. Bernoulli wymieniając inne dzieło Dürera znajdujące się w galerii Schwartza, opisuje następnie omawiany obraz używając lakonicznego stwierdzenia – “podobny na drewnie, ale mniejszy z 1505 r.”. Chociaż w zbiorach gdańskich patrycjuszy (o czym wiemy ze źródeł i co znalazło swoje poźniejsze potwierdzenie), znajdowało się wiele znamienitych dzieł czołowych malarzy europejskich, wydaje się jednak, że relacja Bernoulliego to odrobinę za mało aby kategorycznie utożsamiać obraz przez niego wzmiankowany z portretem młodej wenecjanki. Wykluczyć jednak tego nie można.
Późniejsze losy obrazu Dürera nie są znane aż do okresu przedwojennego, kiedy to należał do polskiej rodziny Wańkowiczów i znajdował się w Warszawie. W 1923 r. za zgodą władz konserwatorskich, „które zlekceważyły autentyczny monogram artysty”, sprzedany został za granicę i w efekcie trafił do zbiorów wiedeńskich. W barwny sposób opisuje to Antoni Uniechowski (1903-1976), co prawda tu i ówdzie delikatnie rozmijając się z faktami, co jednak nie umniejsza wartości samej relacji, uzupełniającej naszą wiedzę o nieznane dotąd szczegóły tej bulwersującej sprawy.
Jak wspomina Uniechowski – „obraz „Portret młodej Wenecjanki” z roku 1505 należał od niepamiętnych czasów do rodziny Wańkowiczów. Znalazłszy się w trudnych warunkach finansowych, Wańkowiczowie postanowili go sprzedać. Oczywiście zwrócili się wpierw z propozycją do muzeów polskich, lecz nasi ówcześni eksperci orzekli nieoczekiwanie, że to falsyfikat. Skąd ten wniosek? Otóż słynny monogram „AD” jest na tym obrazie czarny, gdy w podręcznikach historii sztuki stoi jak wół napisane, że Dürer podpisywał się zawsze ugrem. Więc obraz jest fałszywy, niewiele wart, i polscy kustosze doszli do wniosku, że nie potrzebują się nim więcej interesować. Wiadomość o fałszywym czy też prawdziwym obrazie wielkiego Dürera rozniosła się po Europie. Nie zrażony tak nieżyczliwą oceną, wydaną przez rodzimych znawców, przybywa do Polski antykwariusz z Mediolanu, Polak z pochodzenia – nazwiskiem Rajkiewicz. Obraz był zdeponowany w Urzędzie Zabytków. Rajkiewicz zgłosił się tam i poprosił o pokazanie go. Długo oglądał. W pewnej chwili dyskretnie, nieodzowną wówczas w stroju męskim szpilką od krawata – drapnął owe czarne litery podpisu mistrza i pod ciemną farbą w rysie, błysnął złoty ugier. Teraz spokojnie nabył od zmartwionej rodziny Wańkowiczów po tańszej cenie obraz uznany za falsyfikat i wywiózł go za granicę zaopatrzony we wszystkie pozwolenia. Nawet nie dojechał do Mediolanu. Już w Wiedniu przy pomocy słynnego Schwartza sprzedał obraz do muzeum berlińskiego za olbrzymie pieniądze. Przypominam sobie kompromitację naszych historyków sztuki, gdy gazety niemieckie rozpisały się, że zdobyły jeden z najlepszych obrazów swego wielkiego mistrza Dürera”.
I w taki oto sposób, bezpowrotnie straciliśmy dla polskich zbiorów “Portret młodej wenecjanki” Albrechta Dürera.